Jak wybrać platformę e-commerce, żeby nie żałować po roku?

Od czego to wszystko się zaczyna

Od lat siedzę w e-commerce. Widziałem już chyba wszystko - Shoper, Presta, WooCommerce, IdoSell, Magento, Shopware, Sote i mnóstwo customowych wynalazków, które czasem działały, a czasem udawały, że działają. I z każdym kolejnym projektem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma złych platform, są tylko źle dopasowane decyzje. Zdarzało mi się słyszeć: “bo znajomy polecał”, “bo Shopify jest modne”, “bo IdoSell ma wszystko”. A potem, po pół roku, słyszałem: “nie działa tak, jak myśleliśmy”.

To trochę tak, jakby kupić kombajn, żeby kosić trawnik. Da się? Oczywiście. Ale po co. Każda platforma wymaga innego podejścia, innej cierpliwości i innej świadomości technicznej. I niestety - wciąż wiele firm wybiera narzędzie zamiast celu.

Shopify - wolność w granicach rozsądku

Shopify daje swobodę, jakiej naprawdę brakuje w innych systemach. Jeśli chcesz dodać sekcję - po prostu ją dodajesz. Nie dzwonisz do programisty, nie modlisz się, żeby nie rozwalić połowy layoutu. Wchodzisz w edytor, przeciągasz, zapisujesz. Działa. I to jest piękne, szczególnie dla ludzi, którzy po kilku latach z Woo lub IdoSellem zaczynają mieć nerwowe tiki na widok słowa “Composer”.

Pamiętam projekt, gdzie klient przez trzy miesiące czekał na prostą modyfikację w IdoSellu. Migracja? Nie. Po prostu chciał dodać przycisk. W Shopify zrobiliśmy to w godzinę. Bez kombinacji, bez strachu, że po aktualizacji wtyczki wszystko się rozsypie. I to właśnie jest ta różnica - Shopify nie wymaga tłumacza między Tobą a Twoim sklepem.

Do tego dochodzi AI-asystent, który naprawdę działa. Nie jest to cud nad Wisłą, ale potrafi odpowiedzieć na pytania, które w innych systemach kończą się “proszę napisać ticket”. Shopify AI rozumie kontekst, potrafi napisać fragment kodu, pomóc w regułach i oszczędza czas. Nie zliczę, ile razy support w innych platformach odpowiadał mi “to nie nasza część systemu”. Tutaj po prostu działa.

Motywy? Kupujesz, instalujesz, gotowe. Bez composera, bez czekania na wdrożeniowca. Chcesz nowy wygląd - wchodzisz w Marketplace, wybierasz coś, co Ci się podoba, i w godzinę masz nowy layout. Dla większości firm to wystarczające. Nie każdy musi mieć zespół IT, żeby zmienić kolor przycisku albo dodać sekcję “Nowości”.

Metafields to osobny świat. Dają ogromne możliwości, jeśli wiesz, jak z nich korzystać. To jak baza danych, którą masz pod ręką, bez wchodzenia w panel developerski. Kiedyś takie rozwiązania wymagały godzin pracy programisty - teraz wystarczy, że rozumiesz logikę platformy. Shopify daje Ci przestrzeń do eksperymentów.

Rok 2025 i wreszcie… normalność

Przez długi czas Shopify w Polsce było trochę jak Tesla w 2017 - fajne, ale niepraktyczne. Brakowało lokalnych bramek płatności, faktur, InPostu, wszystkiego, co u nas jest standardem. A potem przyszły zmiany. W 2025 roku Shopify Payments weszło do Polski i to był game changer. Niższe prowizje, obsługa BLIKA (który dziś odpowiada za 70% transakcji), łatwiejsze księgowanie - w końcu zaczęło to działać jak trzeba.

W 2024 pojawił się też InPost. Tak, wymagał wyższego planu, ale przy jego udziale w rynku to wciąż świetny deal. Do tego doszły PayU, Przelewy24, Tpay i inne polskie integracje, które wcześniej wymagały obejść i cudów. Dziś - jedno kliknięcie. To sprawiło, że Shopify przestał być “systemem dla odważnych” i stał się realną opcją dla polskich sklepów.

Czy świadomość rynku wzrosła? Trochę. Polskie firmy wciąż patrzą na Shopify z dystansem, ale coraz częściej słyszę: “chcemy spokój, nie kolejną wojnę z serwerem”. I to dobrze. Bo Shopify daje właśnie to - święty spokój. Nie jest idealny, ale jeśli coś działa w 99% przypadków, to już sukces.

Jest jednak jedna rzecz, która mnie doprowadza do szału: brak przycisku w checkoutcie “chcę fakturę”. Niby drobiazg, ale w Polsce to dramat. Dla sklepu online bez stacjonarnej sprzedaży - da się przeżyć. Ale jeśli łączysz kanały offline i online, to bariera. Czasem najprostsze rzeczy okazują się najtrudniejsze, bo po prostu nikt w Kanadzie nie pomyślał, że ktoś może chcieć fakturę na firmę.

IdoSell - potężny silnik, ale z duszą z poprzedniej dekady

IdoSell to system, który dał coś, czego długo brakowało na rynku - spójną strukturę dla firm, które chcą ogarnąć kilka sklepów, magazyny, dropshipping i pełną automatyzację w jednym miejscu. Dla wielu firm to wciąż złoty środek między prostotą SaaS a możliwościami enterprise.

Doceniam IdoSell za workflow. To system, który rozwija się razem z Tobą. Na początku nie wykorzystasz połowy funkcji, ale z czasem, kiedy Twój sklep dojrzewa, zaczynasz rozumieć, po co one tam są. Zwroty, reklamacje, rabaty, promocje warunkowe - wszystko ma swoje miejsce i sens. Z punktu widzenia procesów to majstersztyk. Problem zaczyna się, kiedy chcesz coś zmienić “na jutro”.

Wtedy wchodzimy w świat ticketów. W teorii proste rzeczy - w praktyce, temat na dwa-trzy tygodnie rozmów. Były projekty, gdzie prośba o zmianę layoutu checkoutu przerodziła się w epopeję. Nie dlatego, że się nie dało, tylko dlatego, że system ma swoje ramy i trzeba je rozumieć.

Mimo to IdoSell wciąż ma ogromny potencjał, szczególnie dla osób, które prowadzą sprzedaż hurtową, B2B, albo chcą mieć pod kontrolą cały łańcuch logistyczny. Ich integracje pod dropshipping to prawdziwa przewaga - proste, szybkie, stabilne. Ale... coś się zatrzymało. Tempo rozwoju spadło. Czasem mam wrażenie, że firma z ogromnym potencjałem utknęła w rozwiązaniach sprzed lat. Nowe funkcje pojawiają się powoli, a niektóre elementy - jak strefy rekomendacji - ładują się jak Allegro w 2008 roku.

Nie będę się pastwić nad supportem, ale powiedzmy, że czasem klient czuje się bardziej jak tester niż użytkownik. I to przy systemie, który ma naprawdę dużo zalet. To trochę jak Mercedes z 2005 roku - nadal jedzie, nadal wygląda dobrze, ale czuć, że świat poszedł do przodu.

WooCommerce, Shoper, Presta - kiedy “tanio” okazuje się najdroższe

Nie zliczę już projektów, które zaczynały się słowami: „Zrobiliśmy sklep na WooCommerce, bo to tanie i proste.” Tak, tanie - dopóki nie trzeba niczego naprawiać. A naprawiać trzeba zawsze. Od serwerów, które nie wytrzymują większego ruchu, po wtyczki, które po aktualizacji robią z panelu białą pustkę. WordPress to cudowne narzędzie, ale tylko wtedy, gdy masz na pokładzie ludzi, którzy wiedzą, jak nim sterować.

Widziałem sklepy, które rosły za duże na WooCommerce. Na początku ładnie, szybko, tanio. Potem zaczyna się dramat - serwer nie daje rady, bo ruch wzrósł dziesięciokrotnie, a optymalizacji brak. Zazwyczaj nie zabija system - zabijają go ludzie. Brak procesów, brak testów, brak świadomości, że “update” to nie zawsze dobry pomysł.

Była kiedyś firma, która kupiła gotowy sklep WooCommerce od agencji. Piękny, nowoczesny, działał. Do czasu, aż ktoś zaktualizował przypadkową wtyczkę. Pół sklepu przestało istnieć. I wtedy zaczyna się taniec - “proszę przywrócić backup”, “ale my nie robimy backupów codziennie”, “to może pan z serwera?”. I tak tydzień z głowy. Wtedy każdy zaczyna rozumieć, że te kilka stów miesięcznie za SaaS to nie koszt, to ubezpieczenie.

Shoper i Presta? Podobnie. Świetne na start, ale im większy biznes, tym szybciej wychodzi, że każda zmiana to projekt, każda integracja to koszt, a każda prośba do supportu to próba cierpliwości. Nie krytykuję - po prostu to nie są systemy do rośnięcia, tylko do nauczenia się podstaw.

Custom - wolność, ale na własne ryzyko

Customowe systemy mają swój urok. Dają poczucie, że wszystko jest “nasze”. Problem w tym, że nikt inny nie wie, jak to działa. Prędzej czy później kończy się tym, że jedna osoba zna system, a reszta modli się, żeby nic się nie zepsuło. I oby ta osoba nie pojechała na urlop.

Miałem przypadek firmy, która zleciła zbudowanie własnego silnika. Wszystko pięknie: unikalny kod, dopasowany proces, pełna kontrola. Do momentu, gdy firma, która go robiła, po prostu zniknęła z rynku. Nikt nie zostawił dokumentacji, a nowi programiści patrzyli na kod jak na hieroglify. W efekcie klient musiał zaczynać od zera - tym razem już na Shopify. Bo przynajmniej tam, jeśli coś pójdzie nie tak, jest komu napisać ticket.

Inna historia: firma, która wydała kilkadziesiąt tysięcy złotych na customowy sklep, po roku przeniosła się na IdoSell. Powód? Każda zmiana, każda faktura, każde połączenie z kurierem to był osobny projekt. Jak to ktoś ujął: “System idealny, tylko życie za drogie”.

Nie jestem przeciwnikiem customów, ale zawsze pytam: czy naprawdę chcesz być właścicielem sklepu, czy jego administratorem? Bo te role się rzadko łączą.

Jak zmienił się e-commerce przez ostatnią dekadę

Patrząc na polski e-commerce 10 lat temu i dziś, to dwa różne światy. W 2015 roku sklepy internetowe często przypominały ręcznie sklecone katalogi produktów. Dziś coraz częściej przypominają dobrze naoliwione organizmy, w których każda część - logistyka, marketing, obsługa klienta - współpracuje ze sobą. Nie wszędzie, ale coraz częściej.

Największa zmiana? Świadomość. Nie każda firma ją ma, ale coraz więcej rozumie, że sklep to nie strona internetowa, tylko proces. Wciąż trafiają się e-commerce managerowie, którzy trzymają się starych rozwiązań, “bo działają”, ale coraz częściej spotykam ludzi, którzy szukają nowych pomysłów i nie boją się testować. I to jest chyba najlepsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć.

Popularność zakupów online eksplodowała. Wiele firm, które kiedyś sprzedawały “przy okazji”, dziś utrzymuje się tylko z internetu. Ci, którzy się nie rozwijali, zniknęli. Zostali ci, którzy potrafili połączyć customer care, SEO, UX i zdrowy rozsądek. I to właśnie oni napędzają branżę.

Gdzie jesteśmy na tle świata

Pod względem technologii Polska jest paradoksalnie bardzo wysoko. Mamy jeden z najnowocześniejszych systemów bankowych w Europie, błyskawiczne przelewy i BLIK-a, którego mogą nam zazdrościć Niemcy i Amerykanie. W krajach zachodnich PayPal to wciąż standard, w USA - karty kredytowe. U nas? Szybki przelew, BLIK, gotowe integracje. W pewnych aspektach jesteśmy nawet przed nimi.

Jednocześnie wciąż uczymy się kultury testowania, analizy danych i cierpliwości. Nie każda firma rozumie, że rozwój e-commerce to nie sprint, tylko maraton. Ale powoli, krok po kroku, zbliżamy się do standardów zachodnich rynków. Granice się zacierają. Coraz więcej polskich marek działa cross-border, coraz więcej projektów myśli globalnie, nie lokalnie.

Jak wygląda moja codzienna praca

Każdy dzień to trochę inny świat. Zaczynam od tematów, które palą się na czerwono - błędy, integracje, nagłe spadki konwersji. Potem przychodzi czas na audyty i rozmowy. Z jednymi firmami pracuję od zera, krok po kroku, z innymi analizuję dane, procesy, pomagam poukładać zespoły. Jedne firmy mają jedną osobę od e-commerce, inne całe działy. I każde z tych środowisk ma swoje plusy.

Najbardziej lubię moment, gdy widać efekt pracy - czy to w liczbach, czy w ludziach. Czasem widzisz juniora, który po dwóch latach staje się menadżerem działu, a czasem widzisz firmę, która po zmianie procesów pierwszy raz od miesięcy łapie oddech. To najlepsza część tej roboty.

Mój rytuał audytowy

Zawsze zaczynam od poznania firmy. Zadaję pytania, które nie wszystkim się podobają. Czasem słyszę: “Ale wszyscy tak robią!”. No właśnie - i dlatego nie wszyscy odnoszą sukcesy. Nie interesuje mnie tylko wygląd sklepu, ale to, jak ludzie w nim pracują i jak klienci z niego korzystają. Od checkoutu, przez procesy wewnętrzne, aż po numer telefonu na stronie. Bo czasem największy problem sklepu to... zły numer telefonu.

Nie będę nikogo zasypywać korporacyjnymi frazami o KPI i SLA. Wolę prostą rozmowę. Nie ma u mnie “Pana”, jest “Paweł, słuchaj, tak nie robimy, bo to nie działa”. Bez formalności, bez pięciu spotkań na Asanie, za to z konkretem. Czasem to wystarczy, żeby po kilku tygodniach zobaczyć realną różnicę.

Polski e-commerce oczami praktyka

Co najbardziej nas hamuje? Chyba wciąż brak cierpliwości i planowania. Wielu właścicieli sklepów myśli krótkoterminowo - “musi się zwrócić w trzy miesiące”. A tak się nie da. Brakuje kultury testowania, analizy danych, ale też zwykłej pokory wobec procesu. E-commerce to ciągła nauka - i to powinniśmy zrozumieć.

Co mnie napawa dumą? Rozwój. Polskie sklepy adaptują się błyskawicznie. Zrozumieliśmy, że sprzedaż to nie tylko produkt, ale też doświadczenie klienta. Nadal zdarza mi się dostać paczkę z ręcznie napisanym “dziękujemy za zakup”. I to jest właśnie to, co nas wyróżnia. Ta ludzka strona e-commerce, która - mimo automatyzacji i AI - wciąż trzyma się mocno.

Czego e-commerce mnie nauczył

Nauczył mnie, że nie ma głupich pytań. Że nawet najprostszy proces ma sens, jeśli eliminuje chaos. Że jasno opisane procedury potrafią zmniejszyć liczbę niepotrzebnych pytań o 95%. I że warto słuchać klientów - bo to oni są największą grupą testerów, jaką można sobie wyobrazić. Każdy błąd, każda wiadomość od klienta, każde “nie działa” to informacja, której nie dostaniesz z raportu w GA4.

Po tych wszystkich latach wiem jedno - technologia jest ważna, ale ludzie są ważniejsi. Można mieć najlepszy system, najdroższy motyw i najładniejszy checkout, ale jeśli w firmie nie ma chęci uczenia się, to nic z tego nie będzie. E-commerce to nie platforma. To sposób myślenia.

Podsumowanie

Nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Shopify, IdoSell, WooCommerce, Presta, Shoper, Magento, custom - każdy system jest dobry dla kogoś innego. Najważniejsze, żeby wybór był świadomy. Bo ostatecznie to nie platforma sprzedaje, tylko ludzie, którzy z niej korzystają. A żałować można tylko decyzji podjętych bez zrozumienia.

Powrót do blogu